PODRÓŻE

Renaty i Arka

Mustagh Ata - 7546 m. n.p.m.

Postaramy się również przybliżyć kulturę i obyczajowość mieszkańców Xinyangu.

Góra ...

Mustagh Ata 7546 m n.p.m., jest olbrzymem położonym w Chińskich górach Kunlun. Góry Kunlun można zaliczyć jako część Pamiru. Pasmo położone jest bardzo blisko granicy z Kirgistanem. Nazwa w dosłownym tłumaczeniu oznacza "Ojciec gór lodowych".

Mustagh Ate wybraliśmy dlatego że:

- Jest mało popularnym celem ekspedycji górskich, co wiąże się z w miarę nieskażonym krajobrazemkulturowym i przyrodniczym. Do tej pory było na szczycie - według naszych wyliczeń - tylko ok 20 Polaków.

- Można wejść na nią korzystając ze sprzętu skiturowego (specjalne narty pozwalające na podchodzenie do góry a następnie zjazd na dół ).

- W Chinach jeszcze nas nie było - to naprawdę duża motywacja.

- 7500 to niezła wysokość, a jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Kim jesteśmy ?

Mieszkamy w Pszczynie. Mamy syna Darka (już gimnazjalista), który również kręci się z nami po świecie - oczywiście tylko tam gdzie bezpiecznie.

Naszą pasją są podróże i góry. Staramy się wyznaczać sobie zawsze jakieś nietypowe cele wojaży. Naszym ulubionym kontynentem jest kraina pełna kontrastów, czyli Ameryka Południowa.

Zapomniałem dodać, że od jakiegoś czasu jestem również fanem ekstremalnych rajdów rowerowych .

Za mną:

- Harpagan 33 w kwietniu. Jazda na orientację 200 km + 20 punktów na orientację w 12 godzin.

- Jura Maraton w czerwcu. Częstochowa - Kraków. Prawie 200 km Jurajskim czerwonym szlakiem rowerowym.

 

Zagrożenia

Na górze tej, jak na każdej wyższej, występują pewne zagrożenia. najpoważniejsze z nich to:

- Bardzo duża wysokość. Wraz ze zdobywaniem wysokości maleje niestety ilość tlenu w powietrzu. Aby organizm przyzwyczaić do tak nietypowych warunków stosuje się aklimatyzację. Aklimatyzacja polega na stopniowym, wolnym podchodzeniu do góry a następnie schodzeniu na nocleg do obozów położonych niżej. Dzięki temu organizm przyzwyczaja się do niskiej zawartości tlenu w powietrzu i może jakoś funkcjonować. Szybkość aklimatyzacji jest cechą indywidualną i przebiega w zależności od cech osobniczych.

- Bardzo niskie temperatury. Latem dochodzące do – 30 stopni. Nieodzowna w takich warunkach jest odpowiednia odzież oraz śpiwór puchowy. Niskie temperatury najbardziej dają się we znaki palcom dłoni i stóp. W skrajnych przypadkach można je nawet stracić.

 

- Bardzo duże opady śniegu. Zwykle śniegu są takie ilości, że uniemożliwia on klasyczną wspinaczkę (w samych butach i rakach). W związku z tym stosuje się odpowiedni sprzęt tj. rakiety śnieżne lub narty skiturowe. My zdecydowaliśmy się na tę drugą opcję.

- Olbrzymie pola śnieżne. Przy słabej widoczności (mgła, opady śniegu) można się zgubić i wpaść do jednej z przepaści, które podcinają Mustagh Atę od północy, wschodu i południa, lub do którejś z wielkich szczelin lodowcowych, widocznych doskonale przy dobrej pogodzie. My zamierzamy posiłkować się odbiornikiem GPS. Pozwala on za pomocą satelitów dokładnie zorientować swoją pozycję w terenie.

 

Plan działania ;-)

Plan działania ;-). Jest to plan optymistyczny - zakładający że wszystko będzie szło sprawnie i bez problemów ;-). Nasz przejazd na terenie Kirgistanu i Chin jest obsługiwany przez dwie miejscowe agencje turystyczne (Kirgiską i Chińską). Agencja Chińska prócz transportu załatwiała nam również wizy oraz wielbłądy potrzebna do przeniesienia naszych klamotów z wioski Subashi do bazy pod górą.
 
Agencja Kirgiska odpowiada za sprawne przewiezienie nas z lotniska na granicę Chińską oraz organizuje dla nas nieco sprzętu np. kartusze z gazem.
 
31.07 - wylot z Warszawy do Bishkeku (Kirgistan) z przesiadką w Petersburgu.
01.08 - lądowanie w Bishkeku i przejazd do Narynu

02.08 - przejazd Naryn - Kashgar

03.08 - przejazd Kashgar - Subashi
04.08 - przejście z Subashi do bazy pod górą.
05.08 - odpoczynek w bazie - wysokość 4500 m npm - To prawie tyle ile ma Mont Blanc
06.08 - wyjście z bazy do obozu I - 5300 lub 5700 npm. Złożenie depozytu (jedzenie, namioty, sprzęt biwakowy itp).
07.08 - wyjście z bazy do obozu I - nocleg w obozie I
08.08 - wyjście z Obozu I do obozu II na wysokość 6100 m npm ( złożenie depozytu i powrót do bazy).
09.08 - wyjście z bazy do obozu I - nocleg
10.08 - wyjście z obozu I do obozu II na 6100 m npn - nocleg w obozie II

11.08 - wyjście z obozu II do obozu III na 6800 m npm - złożenie depozytu, powrót do obozu II i nocleg.

12.08 - zejście z obozu II do bazy - odpoczynek
13.08 - pobyt w bazie - odpoczynek
14.08 - przejście z bazy 4500 do obozu II na 6100 - nocleg w obozie II - niezły kawałek ;-)
15.08 - przejście z obozu II do Obozu III na 6800 - nocleg w obozie III
16.08 - wyjście z obozu III na szczyt 7546 m npm - likwidacja obozu III, nocleg w obozie II

17.08 - likwidacja obozów I i II - powrót do bazy

18.08 - baza - odpoczynek
19.08 - przejazd z bazy do Kashgaru
20.08 - przejazd Kashgar - Naryn
21.08 - przejazd Naryn - Bishkek
22.08 - powrót do Polski

 

 

Dotychczasowe osiągnięcia górskie.

 

• Mont Blanc 4808 m (Francja)

• Guagua Pichincha 4794 m (Ekwador)

• Cotopaxi 5897 m (Ekwador)

• Elbrus 5642 m (Rosja)

• Aconcagua 6962 (Argentyna)

• Wiele alpejskich i tatrzańskich szczytów.

 

Właśnie zakończyliśmy pakowanie maneli .... :-)


Relacja z Wyprawy

 

31.07. 2007

 

Dobiegło końca pakowanie bagażu, czas ruszać w drogę. Okęcie – poznajemy się. Grupka ośmiu skrzykniętych przez internet zapaleńców. Czy uda nam się stworzyć zgrany zespół? Mam nadzieję, że tak. Zdobywanie gór wysokich, a do takich niewątpliwie należy Muztagh Ata, opiera się na zgraniu całego zespołu. Zakładanie obozów, wynoszenie depozytów itp. Reprezentujemy Śląsk i Mazowsze.

 
 
Na fotkach od góry:
 
- Janek Dudarowski - współorganizator wyprawy (zdobywca Mustagh Aty). Lubin
- Marek Stefaniak - Bogatynia
- Piotr Jaśkiewicz - Lwówek Śląski
- Wojciech Jankowski - organizator wyprawy (zdobywca Mustagh Aty). Warszawa
- Adam Ciempka - Wrocław
- Iwona Szumacher - Jaktorów
- Renata Piszczek - lekarz wyprawy (zdobywczyni Mustagh Aty). Pszczyna
- Arek Piszczek - Pszczyna

 

Adam, Wojtek, Piotr, Marek, Janek, Iwona, Arek i ja, czyli Renata lecimy z Okęcia do Petersburga, a stamtąd do Biszkeku. W Biszkeku przejmuje nas Agencja Tien Shan Travel, która dowozi nas do granicy Kirgisko – Chińskiej. O przepraszam - do pięciu granic rozrzuconych na linii kilkudziesięciu kilometrów. Tak po stronie Kirgiskiej jak i Chińskiej kontrolowano nas po trzy razy. Na każdym posterunku kontrola paszportów, pieczątek, wiz i bagaży. Wzdłuż drogi okopy, wieżyczki strzelnicze, bunkry, zasieki. Po przekroczeniu granicy Chińskiej odbiera nas agencja chińska pana Abdula Wahaba.

Kirgistan jest bardzo urokliwy – w większości górzysty krajobraz, pasące się stada owiec i pasterze na koniach. Praktycznie zupełny brak drzew, ludzie mieszkający w jurtach lub ohydnych postsowieckich barakowozach. Droga, którą jedziemy jest niestety w większości szutrowa z nielicznymi kawałkami asfaltu – pył wciska się wszędzie. Oddychanie sprawia dużą trudność. Cała nasza podróż jest jakby cofaniem się w czasie.

 

- Krajobrazy Kirgistanu.

 

Chiny, konkretnie region autonomiczny Xinjiang to dla nas też egzotyka, ale już bardziej cywilizowana. Na ulicach oprócz rowerów i dwukołowych wózków z osiołkiem widać też nowoczesne jeepy i mnóstwo skuterów na których jeżdżą wystrojone kobiety.

Bardzo zmęczeni docieramy do pierwszego celu naszej podróży – Kashgaru (Kashi). Miasto położone jest na dawnym Jedwabnym Szlaku. Jest wieczór, trzeba jeszcze zrobić zakupy na wyprawę. Tego dnia nie mamy za bardzo czasu na zwiedzanie.

 

 

Kaszgar – leży daleko na zachodzie Chin , na obrzeżach pustyni Takli Makan leży Kashi (Kaszgar), ulokowany nad rzeką Tumen w centrum nawodnionej oazy, gdzie uprawia się bawełnę i inne rośliny. Region Kaszgaru graniczy z Kirgizją, Tadżykistanem, Afganistanem i Pakistanem.
Klimat jest bardzo ostry: zimą temperatury często spadają poniżej -24 stopnie. Latem regularnie przekraczają 40.
250 tyś. mieszkańców kaszgaru to w większości Ujgurzy. Miasto zostało zajęte przez Chiny ok. 200 r. p.n.e., w okresie rządów dynastii Tang i ostatecznie przyłączone za panowania dynastii Qing.
W Kszgarze warto zobaczyć wielokrotnie poddawany renowacji meczet Id Kah. Meczet znajduje się w centrum miasta i jest największy w całych Chinach – może pomieścić 6 tyś. wiernych. Budowla jest ogromna. Za bramą rozciągają się place modlitw otoczone drzewami, a 100 m. w głąb terenu meczetu znajduje się Wielka Sala Modlitw, otwierana tylko na piątkowe modły. Stopnie po obu stronach świątyni są popularnym miejscem spotkań, zwłaszcza starszych osób.
Na północ od meczetu można zrobić zakupy na tętniącej życiem ulicy targowej, pełnej handlarzy oferujących wszystko, o czym tylko sobie zamarzymy. Możemy tu również ogolić się, wyrwać zęba, podkuć kozę i zamówić ubranie.
Na północno-wschodnich obrzeżach miasta działa jeden z największych bazarów Środkowej i Zachodniej Azji. NA dużej powierzchni tłoczą się kupcy i klienci. Na straganach leży dosłownie wszystko – koronki, jedwab, noże, kapelusze. Ceny są przyzwoite – warunkiem jest umiejętność dobrego targowania. Nierzadko cenę nominalną można zbić o 50%.
Na obrzeżach miasta koniecznie trzeba odwiedzić Mauzoleum Abaka Hoji – pachnącej damy. Budowla wzniesiona w XVI w. Całość wzniesiona w stylu ujgurskim i otoczona różanym ogrodem. Abakh Hoja był wybitnym muzułmańskim przywódcą religijnym i politycznym. Jego grób w mauzoleum zajmuje centralne miejsce. Otoczony jest 57 sarkofagami jego potomków. Nazwę całemu kompleksowi nadała Xiangfei – prawnuczka Abakha. Została ona porwana przez cesarza Chin Qianlonga, gdy ten krwawo stłumił bunt w Kaszgarze w 1758r. Opierała się władcy, a kiedy ostatecznie omówiła skonsumowania związku, matka cesarza zmusiła ją do popełnienia samobójstwa. Jej ciało powróciło do Kaszgaru.
Najważniejszym wydarzeniem w mieście jest cotygodniowy targ niedzielny na brzegach rzeki Tumen, na który zjeżdżają dziesiątki tysięcy ludzi. Wśród barwnych, orientalnych sprzedawców i kupujących pojawia się coraz więcej turystów i bogatych Chińczyków, przez co w etniczny koloryt wkrada się komercja.
Korzystaliśmy z przewodnika "Podróże marzeń - Chiny" wydawnictwa Mediaprofit

 
 
Zdjęcia z Kashgaru (Kashi).

 

03.08.2007

Rano z Kaszgaru wyruszamy do wioski u podnóża Mustagh Aty – Subashi. Jedziemy słynną Karakorum Highway. Po drodze zatrzymujemy się nad jeziorem Kara-kul. Rozciąga się stąd piękny widok na naszego olbrzyma i znajdujący się po przeciwnej stronie jeziora masyw potężnego Kangura. Pogoda tego dnia nam dopisuje – robimy mnóstwo zdjęć. Aż trudno nam uwierzyć w to, co słyszymy po drodze, że w tym roku pogoda na Mustagh jest bardzo zmienna i ciągle sypie śnieg. W Subashi rozlokowujemy się w betonowej jurcie i idziemy na sąsiednią górkę „złapać” aklimatyzację. Nasza pierwsza górka ma „jedyne” 4 tyś. metrów.

 

- Arek na słynnej Karakorum Highway.
- Renata nad jeziorem Kara-kul - w tle masyw Kongura.
- Renata z Jasiem na niezidentyfikowanym czterotysięczniku - w tle Mustagh Ata.

 

04.08.2007

Pakujemy nasze bagaże na wielbłądy i ruszamy do bazy pod górą. Droga zajmuje nam 3,5 godziny. Baza znajduje się na wysokości 4400 metrów. Tu już solidnie czuć wysokość. Niektórych boli głowa. Mierzę wszystkim saturację. Już widać, kto lepiej, a kto gorzej się aklimatyzuje. Zapasy apteczkowe idą w ruch: aspiryna, diuramid, saridon, coś na biegunkę, maść z antybiotykiem na skaleczony palec. Generalnie humory dopisują i pogoda tego dnia również.

 

- Pakujemy bagaże na baktriany w osadzie Subashi.
- Droga do Bazy.
- Baza pod Mustagh Atą.

 

05.08.2007

Rano ja, Wojtek, Janek i Iwona idziemy założyć obóz pierwszy na wysokości 5570m. Wynajmuję tragarza z osiołkiem, który weźmie mój bagaż – szkoda mi mojego kręgosłupa (przyda się w pracy). Reszta się męczy twierdząc, że w ten sposób lepiej się zaaklimatyzują.

Obóz pierwszy – górny jest na polu śnieżnym pod serakiem(załom lodowca składający się z olbrzymich bloków lodowych grożących oberwaniem – na Mustagh Acie stosunkowo bezpieczne). To od tego miejsca zaczyna się podchodzenie do góry na nartach.

Rozkładam tam swój namiot i schodzę w dół do bazy.

 

- Podejście do jedynki - w tle Kongur.
- Obóz 1 .
- Podejście do jedynki.
 

 

06.08.2007

Szok! Otwieram namiot i jestem w innym świecie niż wieczorem. Pełno śniegu i bardzo zimno. Odpoczywamy w bazie. W taką pogodę nie da się nigdzie iść. Gotujemy jedzono z naszych zapasów. Dziś na obiad makaron z kabanosami o smaku pomarańczy – ohyda !!! Jednak smakowe gusta Chińczyków różnią się od naszych. Nie ma jak polskie pyszne wędlinki.

Do kompletu wieczorem rozpętała się burza z gradem i śniegiem. Mam wrażenie, że zaraz dostaniemy jakimś piorunem.

 

- Baza po nocnej nawałnicy.

 

07.08.2007

Śnieg sypie dalej, ale dość lenistwa! Idziemy do obozu 1. Trzeba znaleźć i odkopać namiot zasypany półmetrową warstwą śniegu. Na tej wysokości jest to nie lada wysiłek. Resztę dnia poświęcamy na gotowanie wody ze śniegu. Na dużych wysokościach trzeba pić dużo płynów, a gotowanie w rozrzedzonym powietrzu zajmuje bardzo dużo czasu. Na kolacyjkę wcinamy liofilizat ( specjalne odwodnione, łatwoprzyswajalne jedzonko w góry). Mnie jeszcze smakuje, Arek zadowala się kisielkiem. Kisiel ma tę właściwość, że wchodzi do żołądka na każdej wysokości, w przeciwieństwie do innego jedzenia. Od wysokości ok. 6 tyś m. tłuszcze nie są praktycznie w ogóle przyswajalne. Całe jedzenie szturmowe składa się więc z cukrów z niewielką ilością białka.

 

- Nasz zasypany namiot w Obozie 1 - Dobrze że był złożony i nie połamało stelaża.
- Renata przygotowuje jedzonko - liofile - błeee - ohyda - najlepiej wchodzi kisielek.
- Nasz namiocik w Obozie 1.

 

08.08.2007

Wojtek i Iwona idą założyć obóz 2, na wysokość 6200m. Ja i Adam idziemy za nimi aklimatyzacyjnie i zamierzamy wracać do obozu 1. Adam po około 200m. nagle decyduje się wracać. Ja twardo idę dalej z zamiarem wspomożenia Wojtka i Iwony przy rozkładaniu obozu II. Iwona czuje się źle – biorę od niej 20 kg plecak i z trudem pokonuję najbardziej stromy odcinek na trasie. Został nam już „tylko” nieskończenie długi, łatwy stok o średnim nachyleniu. Idę całą wieczność . Wreszcie jest - obóz 2. Huraaa !!!

Chwilę odpoczywam i wracam „kawałek”, żeby odebrać od Iwony mój mały plecak. Ten kawałek szłam potem do góry godzinę. Rozbijamy z Wojtkiem namiot i … zostaję na nieplanowany nocleg. Jest już zbyt późno, żeby wracać. Nie mam śpiwora, ale na szczęście mam ubranie puchowe, więc nie zmarznę.

 

- Wojtek i Iwona w Obozie 2 - wys 6200 m.
- Renata w drodze do Obozu 2.
- Obóz 2.

 

09.08.2007

Noc upłynęła w miarę spokojnie. O spaniu to raczej można było zapomnieć, ale nikogo nie dopadła żadna forma choroby wysokościowej. Zadowoleni z siebie schodzimy do obozu 1. Tzn. ja zjeżdżam na nartach, a Wojtek z Iwoną schodzą w rakietach śnieżnych. Decydują się na odpoczynek w bazie. Ja zostaję z czekającym na mnie Arkiem. Zamierzamy nazajutrz zabrać depozyt do obozu 2. Arek tego dnia był na nartach na wysokości 6 tyś m i zjechał do obozu 1. Niestety w nocy dopada go choroba wysokościowa. Musimy zejść do bazy na wypoczynek.

 

- Arek na podejściu do Obozu 2.
- Rest w bazie - Adam, Marek i Wojtek.
- Bliskie spotkania Arka i Marka z autochtonem.

 

12.08.2007

Po dwóch dniach lenistwa czas ruszyć w górę. Wojtek z Iwoną już są w obozie 2. Trochę skrócili odpoczynek w bazie – Wojtkowi bardzo spieszy się na szczyt :-). Tym razem droga do góry mija szybko, choć wieje bardzo silny wiatr. Wszystko układa się bez problemów – nocleg w obozie 1 – bez przygód.

 

13.08.2007

Docieramy do Obozu 2. Niestety Piotr marnie wygląda. Miał iść dzisiaj z Adamem do Obozu 3, ale nawet nie wyszli z namiotów. Jak zwykle mała zmiana planów.

Iwona po dwóch noclegach w obozie 2 źle się czuła i zrezygnowała z atakowania szczytu, zeszła na dół. Dzisiaj na szczycie był Wojtek – gratulacje ! Wyszedł z obozu 3 z Markiem, ale Marek zawrócił z wysokości 7180m. Spotkaliśmy go schodzącego na dół. Bał się, że odmrozi sobie palce u nóg – było fatalnie zimno i wiał ostry wiatr. Marek był bardzo szczęśliwy, że udało mu się wejść tak wysoko i …. że może już spokojnie wracać. Jutro idziemy do obozu 3 Ja, Arek i Janek.

 

- Widok z drogi do Obozu 3.
- Obóz 2.
- Obóz 2.

 

15.08.2007

 

 

Ja i Janek jesteśmy po noclegu w obozie 3. Arek zawrócił na podejściu z wysokości 6300 m. Powodem była słaba aklimatyzacja i zmęczenie wysokością. Noc w 3-ce była koszmarem. Janek cały czas kaszlał – jest mocno przeziębiony. Poza tym w nocy rozpętała się burza. Gładki, śnieżny stok i wystające 2 namioty: Hiszpanów i nasz. Każdy trzask pioruna mnie przeszywał – wydawało mi się, że ten następny to już na pewno w nas trafi. Bo gdybym ja była piorunem, to waliłabym w taki fajny, kolorowy, wystający ze śniegu cel. Jasiu mnie pocieszał, że Hiszpanie są wyżej od nas, tzn mieli o 10 cm. wyższy namiot ;-). Na szczęcie pioruny nie czuły pociągu do naszych namiotów. Wychodzimy rankiem z namiotu niezbyt śpiesznie – w nadziei, że Hiszpanie przetorują nam drogę w tym świeżym, metrowej grubości śniegu. OK, jeden już z wyszedł, więc ruszamy w drogę. Widoczność kiepska. Droga jest oznaczona chorągiewkami, ale widać tylko maksymalnie trzy do przodu. Zaczynam odmarzać. Buty narciarskie, nawet z wkładkami termicznymi to nie to samo, co moje ukochane buty termiczne, które zostały w domu. Liczę chorągiewki, jeszcze trzy i gdy nie będzie widać szczytu to wracam. Mijamy się z jednym Hiszpanem. Raz on prowadzi, raz ja. Jego dwóch kolegów zniknęło przed nami. Janek pozostał daleko w tyle za mną. Nie, nie wracam! Jeszcze 3 chorągiewki. Idę już pięć godzin – nogi już nawet nie bolą – znaczy, że są porządnie odmrożone. Już tu gdzieś powinien być szczyt. A może zawrócić?– w sumie to lubię swoje nogi, a bez palców będą głupio wyglądać. Nie, nie – jeszcze dwie chorągiewki. Wreszcie jest! Kupka kamieni i mnóstwo chorągiewek. Trochę płaczę ze szczęścia, trochę ze strachu o nogi. Niestety nie ma żadnych widoków, zero – otacza mnie mleko. Zdejmuję rękawice puchowe, żeby zrobić jakieś zdjęcie - dłonie odmarzają momentalnie, mimo że są w drugich rękawiczkach. Proszę Hiszpana o zrobienie mi zdjęcia na szczycie. Zrobił tylko jedno – nie mam sumienia prosić go o więcej. Jemu też marzną ręce. Jest strasznie zimno i wieje wiatr. Próbuję zrobić zdjęcie z banerem Dentonetu, ale …. odfruwa w mglistą przestrzeń powietrzną Chin. Znowu grzeję ręce – bardzo marzną. Muszę jeszcze zdjąć z nart foki, żeby móc zjechać z góry. Robię to na kilka razy z przerwą na grzanie rąk na brzuchu. Koszmar. Jasia ciągle nie ma. Nie czekam na niego. Muszę ratować nogi. Ruszam w dół. Spotykam Janka jeszcze dobrą godzinę od szczytu. Janek czuje się dobrze i idzie dalej. Ze względu na nasilającą się mgłę mam obawy, czy trafię do namiotu. Trafiłam!. Wpadam (dosłownie) do niego i chwilę leżę bez ruchu. Nie chce mi się ruszyć, ale muszę zdjąć buty i rozgrzać nogi. Nie bardzo to pomaga. Pakuję umówione z Jankiem rzeczy i jazda w dół. Pogoda coraz gorsza. W ostatniej chwili zostawiam Jankowi menażkę, palnik i gaz. Na wszelki wypadek, gdyby jednak postanowił zostać w obozie 3. Zdaję sobie sprawę, że zjazd w takich warunkach to wariactwo, ale nie zostanę tu ani chwili dłużej! To głupie, ale boję się kolejnej burzy. Zsuwam się pługiem od chorągiewki do chorągiewki, wyczekując na moment, kiedy ją w ogóle widać. Wreszcie docieram do obozu 2. Tu czeka na mnie Tohte – mój tragarz. Pakuję mu wszystko co się da i jadę w dół. Mam wątpliwości czy dam radę dojechać dzisiaj do bazy. Przede mną najtrudniejszy odcinek – strome ścianki i seraki między obozem 2 i 1. W Obozie 1 „przesiadam” się na buty trekingowe, zbieram wszystkie pozostawione depozyty, które nie wiadomo dlaczego nie zostały zabrane wcześniej i idę na dół. Teraz na pewno dam radę! Na górze został tylko Janek. Reszta się wycofała i nie próbuje już atakować – zresztą pogoda i tak nie pozwoliłaby już wejść na szczyt nikomu – sezon się kończy i nadchodzi zima. O 19.30 docieram do bazy. Wreszcie na ziemi! Mam już dość tej góry. Jeszcze tylko trzeba poczekać na Janka i wynosimy się.

 

- Namioty w Obozie 3.
- Podejście do Obozu 3.
- Początek drogi z Obozu 3 na szczyt.
- Szczyt Mustagh Aty 7546 m.
- Renata na Szczycie.

 

16.08.2007

Wszyscy się pakujemy i niecierpliwie czekamy na Janka. Wreszcie jest, o 22.00 – napędził nam niezłego stracha. Już kombinowaliśmy nad rozpoczęciem akcji poszukiwawczej. A Jasiu po prostu zasnął w obozie 2 w przeczekiwaniu złej pogody.

 

17.08.2007

Wyjeżdżamy. Zafundowaliśmy sobie zjazd jeepami – chyba trzydziestoletnimi. Później przesiadka na busa i wreszcie wieczorem, po prawie 12 nocach w namiotach i zimnie - hotel i ciepła kąpiel – ale radość. I chyba to najbardziej lubię w górach – że po zejściu cieszą mnie najprostsze rzeczy: kąpiel, zjedzenie ryżu ze świeżymi warzywami, położenie się na wygodnym łóżku.

 

- Baktriany przysłane po nas przez naszego "opiekuna" - niestety musiały zostać odesłane z niczym - my chcemy jechać jeepami !!! - a co !!!
- Cała wioska ujgurska pomagała nam się spakować.
- Kokpit najnowszego modelu jeepa jakim zjeżdżaliśmy do Subashi.
- Jeden z naszych jeepów - w środku siedzi Wojtek.
- URAAAA !!!! - nareszcie cywilizacja. Nasz hotel w Kashi.

 

19.08.2007

Ostatnie dwa dni zwiedzamy Kashi i okolice. Niezwykłe miasto, mieszanka kultur i wyznań. Obok po europejsku ubranych Chinek paradują Ujgurki w burkach na głowie, czy też mniej ortodoksyjne muzułmanki tylko w chustach z odsłoniętą twarzą, lub inne w maskach – i tylko oczy widać.

Niedzielny bazar- jeden z największych w Azji Centralnej – zgiełk, brud, noże przy pasach. Zero nowoczesności – ale tylko pozornie – gdy zaczynamy targowanie, z kieszeni wyskakują najnowsze modele komórek, żeby cyferkami móc wypisać cenę za towar.

Na bazarze olbrzymia różnorodność towarów. Nigdzie nie widziałam takiego bogactwa przypraw, grzybów, kiełków, owoców suszonych, nasion.

Medykamenty z tradycyjnej medycyny chińskiej: suszone węże, koniki morskie, tysiące różnych korzeni, których przeznaczenia trudno się nawet domyślać.

I specjały kuchni chińskiej. Już po południu na ulice wylegają kucharze ze swoimi grillami ulicznymi i garnkami pełnymi różnych potraw.

Wygłodniali rzucamy się na to wszystko. Chcemy spróbować każdej potrawy nie bacząc na zagrożenie sensacjami żołądkowymi.. A co tam! Najwyżej weźmie się loperamid. Efekt jest taki, że non stop chodzimy najedzeni do granic możliwości, ale melon lub arbuzik i tak się jeszcze zmieści ;-). Na szczęście eksperymentów kulinarnych ani na chwilę nie przypłacamy utratą zdrowia.

 

- "Tradycyjne", chińskie, wieczorne tańce. Jak widać nasze Panie również brały w nich udział.
- Targ zwierzęcy w Kashi - Przynajmniej tu można spokojnie pogwarzyć ;-).
- Statua Mao nie pozwala zapominać że znajdujemy się w państwie prawa i porządku.
- Niedzielny bazar w Kashgarze.
- Panie sprzedają przechodniom, z przechodnich miseczek, świeżutkie zsiadłe mleczko.
- Podstawowe składniki medycyny Chińskiej - suszone węże, koniki morskie, żeń-szeń itp ...
- Ulica w Kashgarze.
- Największy w Chinach meczet Id Kah w Kashgarze.
- Muzułmanie Ujgurzy w Yarkancie.

 

20.08.2007

No cóż – wszystko co piękne szybko się kończy. Nadszedł czas wyjazdu. Przed nami trzy ciężkie dni: 200 km przez Chiny i 600 km szutrami przez Kirgistan. Pustynia w Chinach i pustkowia w Kirgistanie. Po takiej podróży człowiek docenia w jakim fantastycznym klimacie żyje !!! Ach te nasze piękne lasy. I nawet korki na drogach przyjmujemy ze stoickim spokojem.

 

- 600 km przez Kirgistan na lotnisko w Biszkeku.
- W pokoju mieliśmy portret samego prezydenta Askara Akajewa. A to jest poważna sprawa.
- Renata z małym Kirgizem
- A to prawdziwy Kirgiz na swoim rumaku ... ;-)

- Bardzo sympatyczna kirgiska rodzina.

 

Garść informacji praktycznych.

Czas – Bishkek i Kashgar (czas lokalny) + 4 godziny w stosunku do naszego
W Kirgistanie obsługiwała nas agencja Tien Shan Travel. Mail: travel@tien-shan.com
www: http://www.tien-shan.com/
W Chinach Seman Travel właściciel Abdul Wahab, z siedzibą w hotelu Seman mail: abdultour@yahoo.com
Mobile Phone: 013899132103, 0086 998 2204012
Office Phone : 0086 998 2680872, Fax: 0086 998 2980471
Obie agencje poprawnie wypełniły swoje zobowiązania wobec nas.

Waluta.
Kirgistan – Som – kurs 100 somów = 37,7$
Chiny – Juan – kurs 720 juanów = 100$

W Seman Hotel w Kashgarze cena pokoju to ok. 8 zł za osobę na dobę. Hotel znajduje się w budynku byłej ambasady (konsulatu radzieckiego).

W Kaszgarze zakupy na wyprawę/pobyt najlepiej robić w dużym supermarkecie w centrum miasta (wieczorami można tam również potańczyć) – ul. West Renmin Road.
Taxi w centrum cena 5 juanów. Na obrzeża miasta (np. na Targ Zwierzęcy) – ok. 12 juanów.
Jedzenie – warto jeść w ulicznych garkuchniach lub barach dla miejscowych (raczej omijać turystyczne (drogo i żadnej frajdy) – bardzo tanio – pełen brzuszek ok. 10 – 15 juanów. Jedzono zwykle przyrządzane smacznie, ale bardzo ostro. Problemów żołądkowych nie stwierdziliśmy (u nas ;-)).
Bardzo pyszne i tanie arbuzy i melony.

Zasięg komórek
- w Bazie na tzw. „górce telekomunikacyjnej”. Trzeba podejść ok. 7 min za WC.
- Na całym podejściu na górę jest zasięg. Oczywiście z przerwami i trzeba czasem kawałek się przejść. Generalna zasada jest taka – widać jezioro Kara-Kul – jest zasięg.

Tragarz
- Z Bazy do Camp 1 – 1$ za kilogram. (na osiołku)
- Z Camp 1 do Camp 2 – 6$ za kilogram
- W dół cena ta sama.
Mimo mistrzowskiego targowania, poniżej tej kwoty nie zeszli.

Jedzenie w Bazie, w dużej jurcie:
- piwo, cola po 1$
– szaszłyk + ryż + piwo lub cola ok. 50 juanów. Drogo.
Smacznie, syto i tanio można zjeść w małej jurcie 50 m dalej na południe. Miska ryżu lub makaronu z sosem i warzywami (mikroskopijne ślady mięska) za 10 juanów.

Jeep z bazy do Subashi 50 dol za 4-5 osób + bagaże.
Wielbłąd z Subashi do bazy ok. 50$ i bierze 80 kg.

Jeśli ktoś się wybiera w góry warto zabrać z Polski chlebki typu Waza lub ryżowe – tam suche pieczywo niedostępne.

 

Zapraszamy do wyprawowego blogu Piotrka Jaśkiewicza

Zapraszamy do szkoły wspinaczki skalnej Piotrka Jaśkiewicza

A może chcesz ściankę wspinaczkową ? To też u Piotrka