PODRÓŻE

Renaty i Arka

Trekking Huayhuash- Peru 2018

Treking Huayhuash  Peru

Huaraz

Planując rok wcześniej naszą podróż po Ameryce Południowej zaznaczyliśmy na mapie kilka miejsc, które MUSIMY zobaczyć. Jednym z nich był Huaraz, jako miejsce startowe do wspaniałego trekingu w Kordylierze Huayhuash. To w tych górach w 1985 roku rozgrywał się dramat Joe Simpsona, brytyjskiego wspinacza, który wraz z kolegą podjął próbę wejścia na Siula Grande. Swoją tragiczną wyprawę opisał w książce „Dotknięcie pustki”, (ekranizacja „Czekając na Joe”). W Huaraz umówiliśmy się ze znajomymi z Polski, Dominiką i Dawidem (dzięki Dawid, że kiedyś wspomniałeś mi o tym treku!) na wspólny wypad. Do Huaraz dotarliśmy tydzień przed datą rozpoczęcia trekingu. Czas wykorzystaliśmy na zwiedzenie okolicy, zdobycie informacji, wypoczynek i złapanie aklimatyzacji. W ramach aklimatyzacji pojechaliśmy na lagunę 69 i lodowiec Pastoruri. Lodowiec Pastoruri to chyba najłatwiejszy i najtańszy sposób aklimatyzacji. Wpadłam więc na pomysł, że za kilka dni wspólnie możemy jechać jeszcze raz na Pastoruri, ale z noclegiem pod czołem lodowca na wys. 5000m i powrotem na drugi dzień. Od miejsca, gdzie wycieczki wysiadają z autobusów do czoła lodowca jest 30 minut marszu wygodną ścieżką, ale wysokość znaczna, więc w sam raz na nocleg aklimatyzacyjny (oczywiście nie od razu po przylocie z Polski, bo może to się skończyć ostrą chorobą wysokościową!). W nocy nie ma nikogo, wycieczki przyjeżdżają następnego dnia koło południa, więc i na ratunek nie ma co liczyć. 

Huaraz to takie nasze Zakopane. Jest tutaj centrum informacji górskiej, przewodnicy i sklepy sportowe, gdzie można zaopatrzyć się we wszystko, co jest potrzebne w górach. Sprzęt można też wypożyczyć.

 Dowiedziałam się też o możliwościach dojazdu na treking Huayhuash. Autobusy Turismo Nazario jadą z Huaraz do Pocpa o 5.00 - koszt 30 soli, gdy są co najmniej 4 osoby, gdy mniej - koszt rośnie. Można też dojechać do Cuartelwain na 4170 m. za 230 pesos na 4 osoby. Czas dojazdu to 5 - 6 godzin. Jadąc do Cuartelwain oszczędza się cały dzień marszu zakurzoną drogą. Można też jechać do Chiquian - Transporte El Rapido za 10 soli - odjazd 5.00 i 14.00, czas jazdy 2 godziny, a tam wynająć transport dalej.


Ostatniego dnia w Huaraz zakupiliśmy bilety do Pocpa za 30 soli, cenę za dalszy odcinek drogi trzeba negocjować z kierowcą - zależy ile osób pojedzie do Cuartelwein. Na targu zaopatrzyliśmy się w suszone owoce, orzechy, puszki i całe potrzebne jedzenie. W hostelu porozmawialiśmy z dziewczynami, które wczoraj wróciły z treku. Też szły same, bez agencji i mułów. Mówiły, że nie było źle, ale jest bardzo zimno w nocy, 8-10 stopni poniżej zera.
Spakowaliśmy plecaki, dużo tego, nie wiem, czy dam radę to nosić.


6 czerwca 2018    Treking Huayhuash      dzień 1

Cuartelwein - Mitucocha
Dziś rozpoczęliśmy 9-dniową, dobrowolną wyrypę. O 5 rano pierwszym autobusem El Nazario z Huaraz dojechaliśmy do Chiquian. Tam po pół godzinnej przerwie przesiedliśmy się na pakę zdezelowanej ciężarówki. Bilet kupiliśmy do Pocpa, więc myśleliśmy, że właśnie tam będzie przesiadka, albo nawet dojedziemy bez przesiadki, bo koszt dalszego przejazdu uzależniony był od ilości ludzi. Suma sumarum do Pocpa zapłaciliśmy po 30 soli i kolejne 20 soli do Cuartelwein, ale ostatnie 3 godziny w niewiarygodnie trzęsącej ciężarówce. Około. 11.30 z dziesięcioma innymi osobami ruszyliśmy w kierunku kampu Janka. Z ciężkimi worami na plecach wlekliśmy się bardzo wolno. Zamiast 3.5 godziny szliśmy prawie 5 godzin. Z udogodnień na kampingu jest tylko kibel ze spuszczaną wodą. Wodę do picia bierzemy z rzeki. Pierwszą opłatę 15 soli uiszcza się już w Pocpa. Następna opłata 40 soli jest tuż przed kampingiem Janka.

 

7 czerwca 2018

 

Trekking Huayhuash dzień 2
Janka - Caruacocha
Dziś znowu szliśmy 5 godzin, ale gdybyśmy nie czekali na naszych znajomych to bylibyśmy około godzinę wcześniej. Nadal mają gorszą aklimatyzację niż my – trudno się dziwić, my już 3 miesiące plączemy się po Andach, a oni są tu dopiero od 3 dni. Cały dzień szliśmy po zielonych łąkach, nie było tak skalisto jak wczoraj, chociaż i wczoraj i dziś pokonywaliśmy przełęcz 4650 metrów. Popołudnie spędzamy na odpoczynku i podziwiamy widoki roztaczające się wokół - laguna i skaliste, pokryte lodowcami szczyty, a między tym wszystkim spacerują osiołki. Na jutro wynajęliśmy oślarza (arriero) z osiołkiem (burro), bo nie mogę nosić za dwie osoby, a Arek nie bardzo może chodzić z ciężkim plecakiem (awaria kręgosłupa miesiąc temu). Jutro długa i ciężka trasa, więc osiołek się przyda. Na razie pogoda jest piękna, ale prognoza na następne dni kiepska.

 

 

8 czerwca 2018

dzień 3
Caruacocha - Huayhuash
O 7.15 przyszedł Hermes (ma ksywkę El Dulce - słodki) z osiołkami. Austriacy też wynajęli osiołka, w związku z tym były trzy osły i jeden arriero Hermes, który w opłacie siebie policzył 3 razy. Wszyscy płacili po 50 soli, 30 za arriero i 20  za osła. Z obozu wyszliśmy o 7.35, było bardzo pochmurno. Droga najpierw wiedzie lewą stroną doliny. Mijamy pierwsze małe jeziorko i przed następnym jeziorem, po prawej stronie jest wejście na morenę - punkt widokowy na Siula Grande i przepiękne jezioro pod zerwami Siula Grande, do którego co chwilę obrywają się lawiny. Widok zdecydowanie jest warty tych kilku dodatkowych minut podejścia. Potem mijamy kolejne jezioro i droga zaczyna się wznosić na przełęcz. Z góry widać ostatnie jezioro na trasie przed przełęczą. Najpierw dochodzimy do plateau, nie jest to jeszcze przełęcz. Około 20 minut idziemy bagnistą ścieżką po plateau i zaczyna się ostatnie półgodzinne, strome podejście na przełęcz. Z plateau widać ustawione na przełęczy kamienne wieżyczki. O 11.15 dotarliśmy wreszcie na przełęcz. Z przełęczy droga schodzi stromo w dół i w prawo do kolejnej przełęczy. Stamtąd trasa wiedzie bardzo bagnistym zboczem, lewą stroną doliny w dół. Następnie przekraczamy rzekę tuż poniżej "muru Hadriana", który nie wiedzieć czemu przecina całą dolinę i biegnie aż pod lodowiec (miejscowi pewnie wiedzą po co go zbudowali...). Następnie od jeziorka droga jest prawie płaska przez około 1 kilometr, po czym opada w dół do kolejnej doliny. Z daleka widzimy już obóz. Docieramy tam o 13.10. Hermes na nas już czeka. Rozbijamy namioty - na szczęście jest trochę słońca, więc da się wszystko wysuszyć. Rano składaliśmy je bardzo oszronione. Droga na lekko zajęła nam 5.5 godziny. Nie wiem jak zrobilibyśmy ją z plecakami. Jutro osiołków nie mamy, a droga też daleka.

 

 

9 czerwca 2018

 

Huayhuash - Viconga (aguas termales) dzień 4
Wieczorem trochę popadało, ale w nocy na szczęście nie. Rano jak zwykle namiot był zmrożony. Wstaliśmy koło 6.00, niebo było prawie bezchmurne. Zwinęliśmy namiot i o 7.40 ruszyliśmy. Droga wiodła doliną lekko wznosząc się do góry, po prawej stronie mieliśmy piękną piramidę Trapecio. Przełęcz Portachuelo Huayhuash ma wysokość 4770 m, ale za przełęczą teren jeszcze się trochę wznosi na wysokość 4790 m. Widoki jak zwykle zapierają dech w piersiach. Za przełęczą podziwiamy Kordylierę Raura. Droga na przełęcz zajęła nam 2 godz. Po drugiej stronie przełęczy teren opada dość łagodnie. Stromsze zejście jest do jeziora Viconga z bardzo malowniczym półwyspem, na którym położone jest gospodarstwo. Bajkowy widok - jezioro, z tyłu lodowce i cudne góry a na pierwszym planie domek z adobe i kamienne korale (ogrodzenia), wewnątrz których pełno jest alpak i owiec. Oczywiście nie mogło zabraknąć też osiołków. Wzdłuż jeziora ścieżka prowadzi stromym, prawym zboczem, niestety sporo pod górę. Mijamy bramę z widokiem na zaporę i stromo schodzimy w dół. W oddali widać domek i baseny, cel naszej dzisiejszej drogi. O 12.15 jesteśmy na miejscu. Szybko rozbijamy namiot i wskakujemy do gorącej wody - szkoda tylko, że wieje lodowaty wiatr. Ale słońce cały czas świeci, więc po kąpieli da się wytrzymać zanim się wysuszymy i przebierzemy. Wyżebrałam od Dominiki szampon i umyłam głowę pod rurą z gorącą wodą. Zrobiłam też małe pranie - do wieczora wszystko wyschło. Otoczenie jest piękne, ale to najbrudniejszy kamp z dotychczasowych. Wszędzie walają się śmieci. Opłata wynosi 20 soli (rano w Huayhuash płaciliśmy po 25 soli). Można tu też kupić piwo, ciastka, tuńczyka w puszce, papier toaletowy, baterie, colę i inne napoje. Ceny niewiele wyższe niż w Huaraz - duże piwo 10 soli, tuńczyk 6 soli. Nasi znajomi Austriacy, z którymi zaczęliśmy treking schodzą już do wioski Cajatambo skąd można wrócić do Huaraz z jedną przesiadką. Hiszpanie też kończą w Cajatambo, ale nocują jeszcze z nami w Aguas Termales. Wieczorem pada deszcz, który potem zamarza i tworzy lodową skorupę na namiocie.

 

 

10 czerwca 2018

 

Viconga - Cuyoc (4,5 godz). dzień 5
Rano oskrobaliśmy namiot z lodu po to by za chwilę przykrył go śnieg. Dwa razy wychodziliśmy otrzepywać namiot, ale ciągle padało. Chmury przychodziły z przełęczy, którą mieliśmy dziś iść. O 9.00 rano w końcu ruszyliśmy. Pogoda się poprawiła i słońce świeciło prawie cały czas. Z kampu wracamy do mostu i za mostem idziemy ścieżką po lewej. Po prawej mamy zbocze, które trawersujemy pod górę w kierunku na szczyt Nevado Cuyoc. Droga wznosi się dość łagodnie. Wchodzimy na siodło 4600m, potem zboczem po lewej do wypłaszczenia z bagienkami. Po kilku minutach drogi po płaskim wchodzimy trawersem na kolejny próg. Z progu droga wiedzie w lewo zboczem, aż do trzeciego progu ze stawkami. Stamtąd już widać przełęcz. Cały czas idziemy lewą stroną zbocza (po prawej w dole mamy jeziorka) na przełęcz Cujoc 5030m. Wchodzimy po około 2.5 godzinach. Czekamy, żeby zobaczyć Dominikę i Dawida. Gdy widzimy ich w dole i mamy pewność, że idą dobrą drogą zaczynamy zejście. Widoki na Nevado Cuyoc i wszystkie góry za przełęczą San Antonio nie mają sobie równych (wiem, codziennie piszę to samo, ale naprawdę jest cudownie). Zejście jest bardzo strome, po drobnych kamyczkach i żwirze - aż do łąki z pasącymi siebie się krowami. To początek doliny, która progami opada w dół. Pokonujemy chyba 3 progi do znaku: Huaylapa prosto, San Antonio w prawo. Schodzimy w prawo do dolinki, gdzie jest nasz dzisiejszy obóz. Niestety tu też walają się śmieci, na dodatek są to obierki warzyw, owoców i inne resztki, które na pewno nie są plecakowiczów tylko agencji. Żaden plecakowicz nie wlecze ze sobą zieleniny, marchwi i kartofli.

 

 

11 czerwca 2018

 

Cuyoc - Santa Rosa - Cuyoc (2 godz) Cuyoc - Huayllapa (4.5 godz). Dzień 6
Wieczorem postanowiłam, że gdy dziś rano będzie pogoda to pójdę szybko na przełęcz Santa Rosa. No i pogoda była, ale zimno potwornie, więc trochę zwlekałam z wyjściem. W końcu o 6.15 wyczołgałam się z namiotu... i po 10 minutach wróciłam z powrotem. Zaliczyłam nurkowanie w lodowatej rzece poślizgując się na oblodzonym kamieniu. Wtedy, już zupełnie rozbudzona, uzmysłowiłam sobie, że nie mam kijów. Wróciłam więc do namiotu przebrać się w suche rzeczy i zabrać kije. Ponownie wyszłam o 6.35. Początkowo droga biegnie dość ostro pod górę na próg (pół godziny) gdzie zaczyna się wysoko położona kotlina. W oddali widać już przełęcz. Około jeden kilometr idę prawie płaską kotlinką, potem zaczyna się żmudne podejście na przełęcz. Po godzinie i 20 minutach jestem na przełęczy. Niestety jest zbyt wcześnie i dolina po przeciwnej stronie leży jeszcze w głębokim cieniu. Czekam na słońce, ale jest mi bardzo zimno. Gdy połowa laguny w dole jest już oświetlona robię kilka fotek - góry są ogromne, a zbocza opadają bardzo stromo do turkusowej laguny. O 8.10 zaczynam powrót w krainę mroku. Tu słońce jeszcze długo nie dotrze. O 8.40 jestem przy namiotach. Liczyłam, że wszyscy będą już spakowani i ominie mnie robota przy zwijaniu obozu, ale oni myśleli, że wrócę koło 9.30. Pakujemy więc plecaki i o 9.40 ruszamy w dół doliny do Huayllapy. Droga bardzo nam się dłuży. Dochodzimy do końca doliny i napotykamy znak: piesi w lewo, konie w prawo. Idziemy więc w lewo. Dolina urywa się pionowym progiem. Rzeka opada wodospadem około 200 metrów w dół. A my musimy zejść bardzo stromym zboczem, co z plecakami wcale nie jest łatwe. Wreszcie dochodzimy do połączenia rzek i do mostu. Skręcamy w lewo w dół doliny i kolejne kilometry idziemy wzdłuż kamiennych murków do Huayllapy. Przed wioską (jest zamknięta bramą) trzeba zapłacić po 40 soli, żeby wejść. Do wsi schodzimy jeszcze około 100 metrów w pionie, robimy zakupy w dość dobrze zaopatrzonym sklepiku i wreszcie docieramy to "stadionu", który jednocześnie jest kampingiem. Jest kran z wodą i kible, no i dzieci grające w piłkę między namiotami. Trasa między obozami liczy sobie 18 kilometrów, dziś miałam już dość tego ciężkiego plecaka. Arka boli kręgosłup. Rozważa powrót stąd do Huaraz autem, ale są dwie przesiadki, więc rezygnuje. Szukam więc na jutro oślarza z osłami. Facet nie chce iść z jednym osłem - w końcu negocjuję cenę 50 soli (początkowo chciał 30 za siebie i 2x15 za osły). Jutro rano najpierw pójdzie na łąki poszukać swoich osłów, więc po nasze bagaże ma przyjść o 7.30. Myślę że się spóźni. Jutrzejsza trasa jest bardzo wyczerpująca - to 1300 metrów podejścia na przełęcz, potem jeszcze 3 km z przełęczy do obozu Qashpapampa.

 

 

12 czerwca 2018

 

Huayllapa - Qashpapampa. Dzień 7. [4.20 godz marszu]
Nasze osiołki się spóźniły - wyszliśmy w końcu o 8.00. Dominika z Dawidem wyszli pół godziny przed nami. Jako że szliśmy na lekko, po 40 minutach ich dogoniliśmy. Do Huatiaq szliśmy przepisowe dwie godziny - według porąbanych czasów z przewodnika, z plecakiem nie do zrobienia. Z Huatiaq dalej do góry do przełęczy 2 godziny. Na kampie w Huatiaq po raz pierwszy była informacja, że rozkładanie namiotów poza wyznaczonym kampingiem skutkuje karą 300 soli. Nasze osiołki i arriero na koniu minęli nas sporo za Huatiaq. Z przełęczy do Qashpapampa schodziliśmy 40 minut. I tu zaczął się problem. Arriero zostawił nasze plecaki i zarządał 55 soli zamiast umówionych 50. Nie miałam drobnych więc po krótkiej dyskusji i tak dałam mu tylko 50. Miejsce kampu to dolina z bajorami i pomarańczową rzeką - brak wody do picia. Agencyjne osiołki minęły nas i pobiegły dalej. Nie wiedzieliśmy co robić, bo tu umówiliśmy się z Dominiką i Dawidem. W końcu na tablicy informacyjnej kampingu przykleiłam kartkę z info, że poszliśmy o 1 km dalej, tam gdzie rozbiła namioty agencja. Na zastanawianiu się i szukaniu wody straciliśmy 1.40 godz. Zeszliśmy te 20 minut w dół i na łące za bramą skręciliśmy w prawo. Tu, nad rzeką rozbiliśmy namiot. Po godzinie, ku naszemu zdziwieniu, przyszli Dominika i Dawid. Byłam w szoku - przyszli przed agencyjnymi turystami, którzy szli na lekko! A oni targali ciężkie plecaki, szacun... [byli już o 15.00]. Na jutro osiołków nie mamy, ale to już będzie przedostatni dzień.  

 

 

13 czerwca 2018

 

Qashpapampa - Incahuain - Llamac. Dzień 8 [3.20 godz. i 5 godz]
Rano niezbyt spieszyliśmy się z wyjściem. Niebo było zachmurzone, więc namioty nie schły. W końcu o 8.40 ruszyliśmy w górę. Na przełęczy Yaucha 4850 m byliśmy po 1.20 godz. Potem zaczęło się długie zejście - najpierw do jednej doliny, następnie dolina urywa się stromym progiem z wodospadem. Idziemy lewą stroną w dół do Incahuain. Widok z góry jest bajkowy - widzimy jezioro Jahuacocha i Solteracocha, a w dali za nimi pokryte chmurami Nevado Yerupaya, Irishanca, Mituraju. Zatrzymujemy się na kampie Incahuain w oczekiwaniu na Dominikę i Dawida, którzy idą troszkę wolniej. W obozie byliśmy o 12.00, czyli po 3.20 h. Ugotowaliśmy zupkę i herbatę, pogoda zchrzaniła się zupełnie. O 13.00 przyszli D. i D. i po krótkim zastanowieniu postanowiliśmy iść dalej, żeby jutro była krótsza droga. Doliną idziemy około 50 minut, potem droga zaczyna się wspinać na prawe zbocze do najwyższego punktu na tej trasie - 4320 m. Niestety Dominika nie czuła się zbyt dobrze i postanowili z Dawidem zostać przy źródełku, kilkanaście minut przed najwyższym punktem trasy. My poszliśmy dalej. Po przejściu na drugą stronę grzbietu droga biegnie trochę w dół, później trawersem trochę w górę do przełęczy Pampa Llamac 4300 m. Nigdzie nie ma wody, więc schodzimy dalej. O 16.45 dotarliśmy do żółtego, betonowego budynku. Ja chciałam tu zostać, ale Arek jak koń, który poczuł owies, uparł się, żeby zejść do Llamac i spać w hostelu. Byłam wściekła, bo chciałam tę ostatnią noc spędzić w namiocie z widokiem na dolinę, a nie w jakimś brudnym hosteliku. O 18.15 dotarliśmy wreszcie do Llamac. Nocleg mamy za 30 soli w pokoju z betonową podłogą, dwoma rozklekotanymi łóżkami i łazienką na korytarzu bez wody w prysznicu. Właściciel przyniósł nam ciepłą wodę w wiaderku - to był ten obiecany prysznic z ciepłą wodą...
W Huayllapie ostatni raz płaciliśmy. Ani wczoraj w Qashpapampie, ani dziś w Incahuain nikt nas nie skasował.

 

 

14 czerwca 2018
Llamac – Huaraz dzień 9
W nocy w ogóle nie spałam - moje łóżko zapadało się w środku, wygodniej mi było w namiocie na twardej karimacie! Ale przynajmniej Arek się wyspał. Rano zrobiłam pranie drobnych rzeczy, wyczyściłam buty i wysuszyliśmy namiot. O 10.00 przyszli D i D i o 11.00 wyjechaliśmy z Llamac. O 12.30 byliśmy w Chiquian i musieliśmy czekać do 14.00 na dalsze połączenie do Huaraz. Trzecia z kolei zmiana busa odbyła się w połowie drogi między Chiquian a Huaraz w szczerym polu. Od strony Huaraz przyjechał nowy, wygodny autobus i przepakowali nas ze starego do nowego. W końcu o 17.00 byliśmy w Huaraz. Zakupiliśmy pstrągi i warzywa na kolację. Wreszcie zjedliśmy coś normalnego. Pstrąg był pyszny. Zaniosłam rzeczy do pralni, a resztę rozpakujemy jutro. 

 

 

 

 

Podsumowanie
Jedyny przewodnik to Lonely Planet Trekking in central Andes, mapa dostępna w Huaraz w Domu Przewodników (Casa del Guia) – można zrobić też ksero mapy, żeby jej nie niszczyć w drodze. Jest wiele punktów, które kserują takie wielkie formaty.
Na trasie są dwa miejsca, gdzie można dokupić jedzenie ( przy Aguas Termales w Viconga, dzień czwarty – puszki, jajka, słodycze) i w wiosce Huayllapa szóstego dnia – mały wiejski sklepik. Z racji tego, że informacje o stanie zaopatrzenia sklepików były bardzo rozbieżne zabraliśmy całe potrzebne na trasie jedzenie. Zabraliśmy 7 małych gazów na 2 osoby, zużyliśmy chyba 5. Długość trasy to około 110km, koszt 205 soli za wstępy. W niektórych miejscach można wynająć muły – pytać miejscowych, którzy pobierają opłaty. Praktycznie nie ma zasięgu komórek, ale to się pewnie szybko zmienia.

Trasę można też robić w odwrotnym kierunku, ale ten jest rekomendowany, nie spotkaliśmy nikogo idącego odwrotnie. Warto zabrać jakąś bieliznę nadającą się do kąpieli w basenie z wodą termalną.