PODRÓŻE

Renaty i Arka

Gruzja 4x4 - 2015

Gruzja

 11.07.2015 Kutaisi – Mestia (195km)

Kutaisi przywitało nas pochmurna pogodą. Po wylądowaniu nad ranem (czas cofa się o 2 godz.) odstaliśmy na lotnisku w długaśnej kolejce do jedynego kantoru, żeby usłyszeć, ze właśnie skończyły się lari. Uprosiłam pana, żeby sprzedał mi całą resztę jaką posiada w drobnych. Za mną była kilometrowa kolejka oczekujących, więc pan kręcił nosem, ale dał mi prawie 1 tysiąc lari w dziesiątkach (400$). Następnie, też na lotnisku, kupiliśmy gaz - 0,5l za 10 $. Na razie wystarczy. Odebraliśmy auto z parkingu, zatankowaliśmy i ruszyliśmy w drogę do Mestii, głównego miasta Swanetii. Po kilkunastu kilometrach zatrzymała nas policja. Chłopaki wmawiali mam, ze jechaliśmy bez pasów, co było oczywistą bzdurą, żądali też dowodu rejestracyjnego pojazdu. My mieliśmy tylko umowę z wypożyczalni. Na szczęście po rozmowie telefonicznej z właścicielem auta odczepili się od nas. I to ma być ta miła, przyjazna turystom policja gruzińska...

Droga do Mestii przez Zugdidi jest wygodna, tylko ostatnie 70 km jest dość emocjonujące, zwłaszcza, że padał deszcz. Na drogę spada sporo kamieni i są miejsca zasypane lub z oberwanym, czy mocno podmytym asfaltem. Widoki byłyby fantastyczne, gdyby w ogóle było coś widać. Droga wiedzie kilkadziesiąt, a czasami kilkaset metrów nad dnem kanionu z rwącą, górską rzeką.

Mestia jest bardzo turystyczną miejscowością, malowniczo wyglądające wieże mieszkalne co prawda wtopione są w syfiaste zabudowania z epoki komuny. Ale jak się uruchomi wyobraźnię to można sobie wyobrazić jak to miejsce wyglądało kiedyś. Niestety ulewa uniemożliwia nam dalsze spacery. Jemy pyszny gorący chleb kupiony prosto z pieca, a w knajpie próbujemy chaczapuri i kubdari. Smakuje nieźle. Wracamy na kwaterę (20 lari na głowę) i dość wcześnie padamy do łóżek. Ostatnia bezsenna noc robi swoje.

 

12.07.2015 niedziela, Mestia - Ushguli – Lentehi (130 km wertepami)

Po 12 godzinach spanka, ruszyliśmy dziurawą drogą w dolinę za lotniskiem w kierunku widocznych lodowców Uszby. Tym razem oglądamy wszystko z auta ze względu na kontuzjowanego Rafała. Poza tym pogoda nie zachęca do dłuższych pieszych wycieczek. Auto daje radę na tej koszmarnej drodze. Dalej jedziemy w kierunku Ushguli. Pierwsza część drogi jest bardzo dobra, asfaltowo betonowa. Dopiero druga połowa to bagnista dziurawa droga gruntowa. Po drodze wjeżdżamy do wiosek. Bardzo podobała nam się wioska Tsvirmi 6 km od głównej drogi.

Z Ushguli do Lentehi jest 75km z czego tylko pierwsze 20 km jest 4x4, potem to zwykła wertepiasta droga, jakich w Gruzji jest wiele, a pod koniec nawet był porządny asfalt. Czas przejazdu to ok. 5godzin, ale pierwsze 20 km zajęło nam ponad 2 godziny. Na trasie Mestia - Ushguli odwiedziliśmy prawie wszystkie wioski, do których prowadziły boczne drogi. Zagubione w górach, zaniedbane, biedne. Dla nas bardzo urokliwe, ale tylko dlatego, że po krótkim zwiedzaniu wsiadaliśmy w auto i mogliśmy je opuścić. Mieszkać bym tam nie chciała. Na nocleg zatrzymaliśmy się w pierwszym guesthausie w Lentehi. Koszt 35 lari za nocleg z kolacją i śniadaniem. Kolacja nie była wyszukana - smażone ziemniaki, pomidory, ser i omlet - wszystko koszmarnie słone. Zobaczymy jakie będzie śniadanie, ale nie liczymy już na nic wyszukanego.

 

13.07.2015 Lentehi – Kutaisi – Achalcyche (ok. 300km)

Śniadanie wbrew oczekiwaniom było bardzo obfite, a to co nie zjedliśmy, dostaliśmy na drogę. Po prostu wróciła właścicielka, a wczoraj w jej zastępstwie obsługiwała nas sąsiadka. Droga do Kutaisi zajęła nam dużo czasu. Nawierzchnia była fatalna i cały czas lał deszcz. Wybraliśmy trasę Lentehi  – Tsageri- Adjara i dalej doliną rzeki Rioni do Kutaisi. W Kutaisi zwiedziliśmy w przerwach między ulewami monastyr Bagrati i remontowany obecnie monastyr Gelati, obydwa wpisane na listę UNESCO.

Zjedliśmy późny obiad i dalej w deszczu ruszyliśmy główną trasą kraju w kierunku Wardzi. Droga była dobra więc dojechaliśmy do Achalcyche ok.20.00 (przez Kaszuri i Bordżomi). Nocujemy za 25 lari od osoby, bez jedzenia. Ale za to jest wi-fi. Na kolację zjedliśmy pierożki z mięsem – chinkali, bardzo dobre.

Koło hostelu rosną krzaki marychy – jakby ktoś chciał ☺

14.07.2015 wtorek, Achalcyche- Wardzia – Tbilisi (ok. 300km)

Dzień rozpoczęliśmy od zwiedzenia cytadeli w Achalcyche. Wstęp 5 lari. Twierdza jest prawie cała nowa, bo z oryginalnych murów zostało niewiele, ale odbudowana robi duże wrażenie.

Następnie pojechaliśmy do Wardzi, gdzie najpierw zwiedziliśmy twierdzę Chertwisi. Wstęp jest bezpłatny i można chodzić po murach do woli. Krowy też chodzą :-) Zeszliśmy z niej dawnym tajemnym tunelem prowadzącym do rzeki. Potem podjechaliśmy pod skalne miasto Wardzia. Wstęp 7 lari. Ze względu na to, że to jest częściowo czynny kompleks sakralny kobiety muszą ubrać spódnicę i założyć coś na głowę, a faceci muszą mieć szorty za kolana, a lepiej długie spodnie.  Arek miał do kolan i wyprosili go z kościoła. Za to ja i Dorota weszłyśmy w spodniach i nikt się nie czepiał. Wardzia robi ogromne wrażenie i zgodnie z tym co mówią inni jest bardzo fotogeniczna ☺

Z Wardzi mieliśmy zamiar jechać do Armenii, ale okazało się, że samochodem z naszej wypożyczalni nie można, bo nie mamy odpowiednich dokumentów. Zmieniliśmy więc plany i postanowiliśmy jechać do Dawid Garedża. Dojechaliśmy do Tbilisi, gdzie musieliśmy zatrzymać się na nocleg. A skoro już tu jesteśmy, to warto poświęcić jutrzejszy dzień na zwiedzenie stolicy. Nocujemy w hoteliku Hotel Plus, blisko stacji metra Isani za 50 lari za pokój. Pani w recepcji jest bardzo uprzejma. Pożyczyła nawet Dorocie chustę na głowę, bo zapomniałyśmy zabrać, a bez tego nie wpuszczą nas do żadnego kościoła. Ja mam czapkę od słońca z ochroną szyi i to wystarcza.

15.07.2015 środa, Tbilisi

Rano pogoda była piękna.  Taksówką za 4 lari pojechaliśmy na wzgórze pod kościół Cminda Sameba, który jest nowym kościołem, ale o bardzo ciekawej architekturze. Stamtąd zeszliśmy do centrum i następne parę godzin spędziliśmy na jego zwiedzaniu. Po południu zaskoczył nas ulewny deszcz, więc przeczekaliśmy go w knajpce i taksówką za 5 lari wróciliśmy na trochę do hotelu. Wieczorem wyszliśmy jeszcze raz, żeby zobaczyć miasto nocą. Wjazd kolejką na wzgórze z twierdzą kosztuje 2 lari (powrotny). Chcieliśmy iść na pokaz gruzińskich tańców, ale niestety odbywają się tylko w weekendy. Powrót znowu był droższy. No i trzeba zatrzymywać taksówki jadące, bo te czekające w centrum życzą sobie 10 lari.

 

16.07.2015 czwartek, Tbilisi - Dawid Garedża – Telavi (320 km)

Dzisiaj był długi i męczący dzień. Z Tbilisi droga do klasztorów Dawid Garedża zajęła nam około 2 godzin. Okolica to górzyste, trawiaste pustkowia. Weszłyśmy z Dorotą na szczyt wzgórza nad klasztorem. Rozciąga się stamtąd widok na Azerbejdżan. Roślinność jest sucha i kolczasta. Droga do klasztoru jest asfaltowa, ale z licznymi dziurami. Wracając wstąpiliśmy do knajpki prowadzonej przez Polaków. 

Następnie pojechaliśmy do Signaghi, ładnie położonego na skalnym cyplu miastecza. Po drodze kupiliśmy chlebki, wino i owoce. Te stragany są bardzo kuszące.

Z Signaghi plan był taki, że na nocleg jedziemy do Omalo i jutro pochodzimy po PN Tuszetia. Z rozwidlenia dróg powyżej Telawi wg mapy jest już tylko 32 km, ale trzeba przekroczyć przełęcz 2850 mnpm. W rzeczywistości to 72 km, o czym dowiedzieliśmy się ze znaków (na mapie jest błąd!). Była już 19.00. Początek drogi nas zmylił - całkiem przyzwoity asfalt. Ale już po paru kilometrach zaczął się horror. Tak kiepskiej drogi nie było jak dotąd nigdzie. Auto wieszało się na kamieniach. Po ponad godzinie jazdy zrobiliśmy około 10 km. Nie było szans dojechać za dnia. Postanowiliśmy więc zawrócić. Najbliższy nocleg mogliśmy znaleźć dopiero w Telavi. Zmęczeni, po 21.00 znaleźliśmy jakiś hostel. Wreszcie można było iść coś zjeść. Nocleg - 50 lari za pokój 2- osobowy. Jutro chcemy jechać do Szatili. Droga pewnie będzie podobna i niestety dłuższa. Boję się, że auto w końcu się rozleci na tych wertepach.

17.07.2015 piątek, Telavi – Mccheta (120 km)

Dzisiejszy dzień był zdecydowanie mniej męczący. Rano zatrzymaliśmy się w centrum Telavi na śniadaniu. W tym czasie lunęło jak z cebra. Na szczęście padało krótko, ale cały czas wisiały ciężkie chmury. Ruszyliśmy w kierunku zapory i twierdzy Ananuri. Zaraz za Telavi skończył się asfalt, więc znowu odcinek 50- km jechaliśmy pół dnia. W południe zwiedziliśmy twierdzę i zjedliśmy szaszłyki w przydrożnym barze. Nadal nisko wisiały ciężkie chmury. Więc z drogi do Szatili znowu nici. Góry musimy zostawić na drugi raz, pogoda jest znośna do zwiedzania zabytków, ale nie w góry. Znaleźliśmy fajny nocleg za 50 lari za pokój (2 os.) z widokiem na katedrę w centrum i klasztor na wzgórzu (Hotel Prime). Sporo czasu spędziliśmy w katedrze Sweti Cchoweli obserwując ślub, a potem chrzciny. Niebo się wieczorem wypogodziło, więc pojechaliśmy jeszcze taksówką za 12 lari do monastyru Dżwari górującego nad miastem. Wnętrza nie zwiedziliśmy, bo już było zamknięte – zwykle zamykają o 18.00)

Na naszej kwaterze zamówiliśmy też śniadanie na jutro za 8 lari. Wieczorem objedliśmy się arbuzem i skosztowaliśmy wyśmienitego wina kupionego na straganie przy drodze za 4 lari/1 litr. Wino jest pyszne - ciężkie i słodkie. Nie wiem jak jest robione, bo w Gruzji nie ma słodkich win podobno, ale nie interesuje mnie to. Grunt, że nam smakuje.

 

18.07.2015 sobota, Mccheta – Gori  przez Rkoni i Upliscyche (120 km)

Z braku lepszych planów dzisiaj zwiedzaliśmy Gori i okolice. 

Z Mcchety boczną drogą pojechaliśmy zobaczyć 800-letni most Tamary i klasztor Rkoni. Dojazd jest drogą szutrową w pobliże klasztoru nad rzeką. Ostatnie 2 km idzie się pieszo malowniczym kanionem rzeki Tedzami. Klasztor wyłania się nagle z zieleni. Oczywiście wstęp jest wolny. Wygląda uroczo, dzwonimy w dzwonnicy, robimy mnóstwo fotek i idziemy dalej do kamiennego mostu. Ma kształt łuku szerokości 1,5 m i wygląda solidnie jak na swoje 800 lat. Wracając mijamy kilkudziesięcioosobową wycieczkę hałaśliwych nastolatków. Jak dobrze, że byliśmy tam wcześniej, sami.

Z Rkoni jedziemy do Upliscyche - skalnego miasta-twierdzy o 3-tysiącletniej historii. To jeden  z nielicznych w Gruzji zabytków, gdzie wstęp jest płatny - 3 lari, czyli taniutko. 

Po obejściu całego miasta pojechaliśmy do Gori, którego wcześniej w ogóle mieliśmy nie zwiedzać. Socrealizm w pełnej krasie! Przygnębiające wrażenie. Jedyna fajna część miasta to twierdza Goriscyche, katedra i wybudowana w starym stylu uliczka od katedry w kierunku naszego hostelu Kalifornia. Znaleźliśmy go przypadkowo, ale standard jest ok( za 50 lari - pokój 2- os., a śniadanie 5 lari).

Do muzeum etnograficznego już nie zdążyłam, za to zobaczyliśmy dom Stalina i pociąg, którym podróżował. Jego muzeum jest idealnie w centrum miasta i nie sposób go nie zauważyć.

19.07.2015 niedziela, Gori –Zestaponi – Chiatura – Kobuleti nad morzem (370 km)

Śniadanie za 5 lari u naszej gospodyni było całkiem przyzwoite. A na koniec pani zrobiła nam fotkę na facebooka. Z Gori wyjechaliśmy  koło 9.20. Trasa na Kutaisi jest nienajgorsza, ale ilość wariatów na drodze przekracza wszelkie normy. Pobocza usiane są straganami z owocami, miodem, chlebem, wyrobami z wikliny i drewna. Niestety brakuje pysznego czerwonego słodkiego wina, fig i sera. Zawartość straganów zależy od regionu. 

W Zestaponi przed Kutaisi skręciliśmy w prawo na Chiaturę. Tuż przed Katshi jest klasztor na 45 metrowej skale - Katskhi Column. Obecnie wejściedo niego  jest po pionowej metalowej drabince. Napaliliśmy się na to wejście, a tu okazało się, że nie wolno wchodzić do góry. Szkoda, bo miejsce jest bardzo malownicze. W wiosce jest też tysiącletni kościół. Odwiedziliśmy też cmentarz naprzeciw kościoła, bo chciałam zrobić fotkę nagrobków. Gruzini mają zwyczaj stawiania na grobie malowidła postaci naturalnej wielkości lub płaskorzeźby przedstawiającej zmarłego np. w zwykłym , codziennym ubraniu z jeleniem, autem, albo inną pewnie ważną dla niego rzeczą. Ciekawe też są przydrożne kapliczki w miejscach, gdzie ktoś zginął - w takiej budce jest zdjęcie i stawia się przed nim alkohol we flaszeczce. 

Po południu dojechaliśmy ok. 30 km przed Batumi - do Kobuleti, gdzie znaleźliśmy tani, ale kiepski nocleg za 40 lari za pokój, bez ręczników, nawet bez papieru toaletowego we wspólnym kiblu.

 

20.07.2015 poniedziałek, Kobuleti - Batumi – Kutaisi przez Ozurgeti  ( ok. 200km)

Kilkugodzinny spacer po Batumi pozwolił nam tylko pobieżnie zapoznać się z miastem. Ale to wystarczyło, żeby stwierdzić, że to miasto mało pasuje do Gruzji – w przeciwieństwie do innych, jest zadbane. 

Powrót do Kutaisi bocznymi drogami był całkiem sprawny, chociaż takiej ilości zakrętów w całym moim życiu nie pokonałam.

Nocujemy w hostelu 6 km od lotniska za 15 lari, chociaż hostel to zdecydowanie słowo na wyrost. Zwykłe zaniedbane domisko, ale na www.booking.com prezentował się przyzwoicie.

Podsumowując, Gruzja to super kraj, a szczególnie łaskawy dla tych co nie grzeszą nadmiarem kasy, a chcą dużo zwiedzić. Przepiękne zabytki bez żadnych biletów, parkingi za darmo, wino tanie, jedzenie też świetne i niedrogie. A jak wstęp jest  płatny, to jakieś grosze. Nic tylko przyjeżdżać!

Do minusów zdecydowanie trzeba zaliczyć takie atrakcje jak krowy, świnie, kozy i psy na drogach w dużych ilościach. Uwagę trzeba mieć stale napiętą. Wariaci drogowi wyprzedzający na zakręcie, ciągłej linii, na trzeciego lub nawet czwartego to norma. Stan dróg poza głównymi drogami w centrum kraju jest fatalny. Droga oznaczona na mapie jako żółta to zwykle dziurawa ścieżka bez asfaltu. Droga oznaczona na czerwono nie gwarantuje dobrej jakości – znaczy tylko tyle, że asfalt kiedyś był. Czy jest obecnie i ile go jest  zobaczyć można w trakcie jazdy.

Policji na drogach jest bardzo dużo. Bez nawigacji ciężko się poruszać, zwłaszcza w miastach, bo tam oznakowanie dróg praktycznie nie istnieje. Poza miastami, jest dość dobre.
Język angielski jest prawie nieprzydatny. Rosyjski jak najbardziej, ale nie u młodzieży (co zabawne, angielski u nich też nie).
Polacy są przyjmowani z sympatią.
Wylatując z Gruzji w bagażu głównym ( 32kg – Wizzair) można mieć tylko 5 litrów płynów – miód sprzedawany w butelkach to też płyn! Na szczęście nie zawsze sprawdzają  ;-)

1 GEL (lari) = 1,7zł

Zrobiliśmy prawie 2100km, na benzynę wydając 480lari.
Wynajem auta 4x4 na 10 dni to koszt 850$ (4x4carrental.ge)

Żeby wyjechać wypożyczanym autem za granicę, trzeba to zgłosić przed odbiorem auta – dodatkowe opłaty i dokumenty.

Parkingi wszędzie są bezpłatne, prócz Batumi . Tam opłaty dokonuje się w każdym banku – w opłatomacie, trzeba podać nr rejestracyjny auta i nr telefonu. Drukowany jest bilet, ale auto już jest w systemie. Bilet nie musi być za szybą. Koszt na cały dzień to 2 lari. W centrum Tbilisi nie wiem czy są opłaty za parkingi.

Wszędzie wałęsa się dużo psów, żebrają o jedzenie. Generalnie są niegroźne. Ale jesienią sytuacja się zmienia i te pilnujące stad jesienią mogą być niebezpieczne. Należy ich unikać. 

Renata